Початкова сторінка

Іван Франко

Енциклопедія життя і творчості

?

Z akordów nienawiści

Іван Франко

1

Czyż nie ironja losu? Tobie, Pani,

Dla której niegdyś życie moje w dani

Dać byłem gotów, dziś pęk zwiędłych liści

Niosę – ponure zgrzyty nienawiści.

Śród zgiełku życia brutalny przechodzień

Los nas rozepchnął, zdeptał bez litości

Nadzieje moje, i ich trupy codzień

Depce, – więc zgłuchły akordy miłości.

W cierpień, pomyłek, rozczarowań szkole

Zahartowałem swój umysł i wolę,

Lecz zapomiałem śmiać się, igrać, szydzić, –

Jam się nauczył tylko nienawidzieć.

Lecz nie ku Tobie ma nienawiść, Pani!

Ty nad chaosem mojego rozbicia

Stoisz, jak drzewo nad brzegiem otchłani,

Co tonącemu jest kotwicą życia.

Z mych łez wyrosłe, z mych cierpień dojrzałe

U stóp Twych składam te zwrotki, te tony;

Tak znak zmienności, półksiężyc się ściele

U stóp niezmiennie przeczystej Madonny.

Wszakże nienawiść – to w innym kostjumie

Ta sama miłość! Kto fałszu, podłości,

Zła nienawidzieć z całych silnie umie,

Ten nie zna głębi, potęgi miłości.

A ty, o Pani, tak piękna, tak dzielna,

Z sercem dziecięcia, lecz z hartem żołnierza,

Dla nienawiści, co w nizkich uderza,

Tyś za wysoka, za nieskazitelna.

Bądź jak kalina, której korzeń fale

Myją, lecz którą poderwać się boją!

Bądź wyższą nad mych rozczarowań żale,

Nad me cierpienia, nad nienawiść moją!

2

Lubię błądzić samotnie po lesie,

Zanurzony w potopie zieleni.

Cisza… Wiatr nawet echa nie niesie

Z siół, gdzie biedzą się ludzie schyleni.

I ja tonę bez drogi, bez trwogi

W tym półzmroku, w tej ciszy bezdennej,

Niby w drzemce kołyszę się błogiej

Na tej fali życiowej, półsennej.

I ten las mi się w Eden przemienia,

I już czuję, że nigdzie na świecie

Łzy nie płyną, nie szemrzą westchnienia,

Żadna troska mych braci nie gniecie.

W tem przerwało coś ciszę… Chrzęst jeden…

Trzask gałęzi… i ciężkie westchnienia…

To nie Eden, mój Boże, nie Eden,

Tu jest człowiek, pan wszego stworzenia!

On swym jękiem powietrze zatruwa,

Westchnieniami twój Eden zaraża,

Swoją nędzą tę piękność znieważa,

Którą tutaj ma dusza odczuwa.

I za dębem na poły schowany

Z poza krzaków rozłogiej leszczyny

Patrzę, co to za gość niespodziany

Wniósł te stare ze świata nowiny?

Dziad Ołeksa! Znam dobrze starego,

W chałupinie, jak w budce ślimaczej,

Tam na końcu przysiółka naszego

Żyje, piastun wszej dziatwy wieśniaczej.

Bez rodziny, bez pola, bez roli,

Stary konar oddarty od drzewa,

Żyje dziad i usycha powoli,

Bajki plecie, dzieciom piosnki śpiewa.

Robi miotły i sznury łyczane,

Zbiera grzyby i suszy podpieńki;

Grzyby, miotły, jagody rumiane –

Oto jego zarobek maleńki.

Zimą sieci, rękawice plecie,

I tak żyje pośród dobrych ludzi.

«Pókim zdrowy, nie chcę żebrać przecie, –

Mawia, – niech się stara skóra trudzi!»

Las, to jego najmilsza dziedzina,

Jego stary powiernik, kochanek.

W nim on wyrósł, w nim młodość wspomina,

Spędza wieczór, jak spędził poranek.

Ale brzydkie nastały porządki:

Las zamknięto! Wypędza gajowy

Dziada z lasu, niby capa z grządki,

A leśniczy i strzelać gotowy.

Zbierać grzyby, jagody, orzechy

Dziś nie wolno! Brzeziny, lipiny

Ciąć nie wolno! Jedynej pociechy

I podpory nie stało jedynej.

Więc sposępniał Ołeksa okrutnie,

Ciągle mruczy i ciągle się żali…

Dzieciom bajkę powiada – i utnie,

A ukradkiem w las biega i dalej.

Wiązkę chrustu nałamał na opał,

A w koszałce na plecach ma grzyby,

Jakichś czarnych korzeni nakopał…

«Gdyby młodość mi moja, ach gdyby!..»

Mruczy stary, ciężarem zmorzony,

Chrust na ziemię rzuciwszy, spoczywa,

I ogląda się w koło, strwożony,

Czy gdzie jaki się wróg nie ukrywa.

Naraz ujrzał mój ubiór. «Leśniczy!»

Szepnął biedak, i niby od gada

Skoczył, wszystkiej odbieżał zdobyczy,

W gąszcz się rzucił i w jarze przepada.

Lecz w mem uchu szept jego trwożliwy,

Oddech, co mu pierś starą rozpierał,

Bieg nóg bosych śród pni i pokrzywy

Długo tętnił, długo nie zamierał.

Odtąd też mi zielone ubranie

Nienawistnem się stało, obrzydłem,

Za to, że mię dla brata-biedaka

Tak okropnem zrobiło straszydłem.


Примітки

Уперше надруковано у кн.: Ilustrowany Kalendarz Teatralny Muza na rok 1892. Rocznik I. – Lwów, 1891. – [Сторінки не нумеровані], за підп.: Ivan Franko. Публікуючи обидва вірші у четвертому збірникові серії: Іван Франко: Статті й матеріали. – Львів, 1955. – С. 6 – 9, М. Возняк прокоментував першого з них уривком листа І. Франка до А. Кримського від 26 серпня 1898:

«Фатальне для мене було те, що, вже листуючись з моєю теперішньою жінкою, я здалека пізнав одну панночку польку і закохався в неї. Оця любов перемучила мене дальших 10 літ, її впливом були мої писання: «Маніпулянтка», «Зів’яле листя», дві п’єски в «Ізмарагді» і недрукована повість «Lelum i Polelum»».

Цей перелік М. Возняк продовжує твором «Czyż nie ironja losu?..», твердячи, що він «додається» «до віршів, надрукованих у збірці «Зів’яла листя»». А твір «Lubię błądzić samotnie po lesie…», вважає М. Возняк, «збільшує рад віршів типу «Галицьких образків»».

Подається за першодруком.

«Ilustrowany Kalendarz Teatralny Muza» – інформативно-художнє видання, в якому паралельно з довідковим матеріалом про польські театри вміщувалися художні твори різних письменників.

Микола Легкий

Подається за виданням: Франко І.Я. Додаткові томи до зібрання творів у 50-и томах. – К.: Наукова думка, 2008 р., т. 52, с. 156 – 159.