Idylla
Іван Франко
Dawno to było. Dwoje małych dzieci,
Pobrawszy się za ręce, po kwiecistych
Podgórskich łąkach, w poprzek niw, po wąskiej
Ścieżynie polnej, w letni dzień gorący –
Szło ze wsi.
Starszy z dwojga chłopczyk był
Z oczyma niebieskimi, białowłosy,
Z wierzbowym koniem w ręku. Za pazuchą
Kęs chleba spory miał i dwie stokrotki
Zatknięte na pilśniowym kapeluszu.
Dziewczyna prowadziła go za rękę,
Choć mniejsza. Oczka niby dwie tarniny,
Jak dwa węgliki rozżarzone, żywo
Biegały wkoło. Jak ogonek mysi
Wisiała z tyłu kosa, a przy końcu
Czerwona wstążka była w nią wpleciona.
W małej, popodpinanej zapaseczce
Niosła kartofli upieczonych parę.
A strączki grochu zielonego widać
Z poza pazuchy.
Chłopczyk jakoś nierad
Kroczył i wciąż oglądał się nieśmiało;
Dziewczynka szczebiotała bezustanku,
Towarzyszowi dodając odwagi.
– Fe, wstydź się! Darmoś wyrósł taki duży,
A płakać chcesz! Oto mi chłopiec, co się boi,
A czego bać się? Już gdy ja ci mówię,
To musi to być prawda! Już to moi
Babunia nie z tych, co to kłamać lubią.
Ty tylko spojrzyj, czyż to tak daleko?
Na ten pagórek, stamtąd Dział już blisko,
A tam my Działem w górę, ciągle w górę,
Aż na sam szczyt. I koniec. Tam spoczniemy;
A może nie… co mamy tam spoczywać,
Gdy stamtąd już tak blisko?… Krzykniem: U!
I pobiegniemy prosto razem do tych
Żelaznych słupów, co podparły niebo.
A tam schowamy się za słup i cicho,
Cichutko przeczekamy do wieczora.
I żebyś ty mi nie śmiał ani pisnąć,
Nie mówię – płakać! Słyszysz? Bo jak nie,
To ja ci dam! A jak nastanie wieczór,
Słoneczko przyjdzie na nocleg do domu,
Do bram zapuka, to my cichuteńko,
Ostrożniutenko podpełzniemy za nim.
Bo wiesz ty, co babunia mi mówili?
U niego jest córeczka – taka śliczna,
Że ci aż strach! I ona co wieczora
Odmyka ojcu bramę i co rana.
A dzieci lubi tak, że ci aż strach!
Lecz słońce dzieci do niej nie dopuszcza,
By z nimi w świat nie uszła. Lecz my cicho
Tak podpełzniemy – czmych! – i ją za ręce
Chwycimy, to już słońce wtenczas nic nam
Nie zrobi. Tylko ty mi się nie lękaj
I płakać nie śmiej! Przecież to tak blisko,
J na drogę mamy dosyć z sobą.
A ta panienka da nam dużo, dużo
Wszystkiego, o co tylko poprosimy.
O cobyś ty ją prosił?
Spojrzał na nią
Chłopczyna zwolna, palec w usta włożył
I mówi: – «Mozeby lepsego konia»?
– Cha, cha, cha, cha! – zaśmiała się dziewczyna.
– No, cóz, to mozeby kapelus nowy?
– Proś o co chcesz, a już wiem, wiem, wiem,
O co ja prosić będę.
– Cóz takiego?
– Aha, nie powiem!
– Powiedz, bo ja zaraz
Zapłacę!
– Oho, płacz! Ja sobie sama
Pójdę i ciebie nie zabiorę z sobą.
– No a dlacegoz mi nie powieś?
– Boś ty
Głupi! Wiesz, co babunia powiadali?
Są u niej takie jabłuszka złociste.
Komu jabłuszko takie podaruje,
Ten cały wiek swój będzie zdrów, szczęśliwy,
I piękny, ach! Na podziw wszystkim ludziom.
Lecz te jabłuszka tylko dla nas dziewcząt.
– Ja chcę jabłuska!–zapłakał chłopczyna.
– Nie płacz, głuptasie! Tylko nie zapomnij
Prosić ją ładnie! A jak dostaniemy
Po takim jabłku, to wrócimy do dom,
I ani słówka przed nikim! Nie powiesz?
– Nie powiem.
– No, pamiętaj, bo jak powiesz,
To ci odbiorą! Trzeba tak zachować,
By nie znaleźli. Wiesz co, ty dasz mnie
I swoje, schowam je oboje razem,
Bo ty głupiutki, u ciebie odbiorą.
Czy tak? –
– A tak, – chłopczyna rzekł. I poszli.
Od tego dnia minęło wiele lat
Daleko ponad spodziewanie dzieci
Długą i ciężką pokazała się
Ta podróż do pałacu słonecznego.
Trawy, i niwy, i niebo, i słońce –
Wszystko zmieniło się w oczach chłopczyka.
Tylko niezmienną pozostała jedna –
Ta jego towarzyszka, przewodnica.
Jej szczebiot żywy, miły i wesoły,
Jej uśmiech, jej nadzieja niegasnąca,
To żywa nić, co wiąże w jego sercu
Dzisiejszy dzień z wczorajszym i jutrzejszym.
Nie zmienił się i cel ich za ten czas,
Lecz wzrósł, rozjaśniał i rozwinął się.
I oto wielkim i ludnym gościńcem,
Śród zgiełku, swarów, poszturchiwań tłumu
Idą, w swoich piersiach jako skarb najdroższy
Chowają czyste serca swe dziecięce.
Gdy mija ich nadęty, dumny głupiec,
To się rozśmieje; mija pan bogaty,
To i nie spojrzy; a gdy chłopek spotka,
To poda im w spiekotę świeżej wody,
Pokaże ścieżkę, na nocleg zaprosi
I da przytułek w słotę, w czas burzliwy.
I oni, wzięwszy się za ręce, cicho,
Radośnie, bez zwątpienia i bez trwogi
Idą – złotemu słońcu na spotkanie.
Lwów
Примітки
Działem nazywają podgórscy rusini w Galicji pierwsze, najniższe pasmo Karpat, dzielące «góry» od «dołów». I.Franko.
Подається за виданням: Франко І. Я. Зібрання творів у 50-и томах. – К.: Наукова думка, 1976 р., т. 1, с. 344 – 347.