«Per aspera ad astra»
Іван Франко
«Ha, doprawdy, już nie wiem, jak się to dzieje w tym świecie!
Wszyscy gadają i marzą, nadzieja ożywia ich serca,
Że też przecież kiedyś lepsze czasy nastąpią,
Że się skończy ta bieda, co teraz wszystkich uciska!
Ale doprawdy, już nie wiem, czy może być kiedy
Gorzej, jak teraz! Co tylko siły wystarczy człekowi
Trudzi się, męczy, pracuje i troszczy się ciągle, ażeby
To mizerne życie utrzymać, a przecież mu z głowy
Nigdy te troski nie schodzą, a jeśli też czasem
Człowiek wolną i szczęsną chwilę przeżyje, to za to
Lata niedoli, jak chmury mu czarne niebo zasłonią.
Choć to ksiądz co niedzieli z ambony do Chrześcian woła:
«Módl się i pracuj i trudź się! W modlitwie ci praca i trudy
Łatwo pójdą!» Lecz widać nie znał Jegomość w swem życiu,
Jakie to życie i trudy biednego człowieka i jak mu
Nie raz w obawie przed śmiercią głodową przychodzi prowadzić
Nędzne to życie na ziemi! Doprawdy, pomimo modlitwy
Człowiek już nie raz do tego przychodzi, że rozpacz owłada
Duszą, że tylko się pójść i utopić, bo sił już ubywa,
Praca też z każdym dniem się cięższą dla człeka wydaje!
Ach, ażeby to jeszcze człowiek choć wiedział, że kiedyś
Lepiej będzie na starość, że sobie odpocznie w spokoju
Po tych trudach?.. «Nie dałeś mi dzieci, o Boże, nikogo
Nie mam na świecie, co mógłby w pryszłości ulżyć mym trudem,
Co by szczerem, synowskiem staraniem starca otoczył!
Ach, gdy o tern pomyślę, to niby mary przeklęte
Myśli mi czarne po głowie się żmiją: pójść się utopić,
I tak nędznie zakończyć ten żywot nędzy tak pełny!»
Tak narzekał na los swój, tak biedził się z swoją niedolą,
Siedząc jednego letniego wieczora pod chatą ubogą, –
Co ku ziemi schylona pod lipą stała przy drodze –
Na darniowej przyzbie ubogi wyrobnik Mikołaj.
Sam pochyły, jak chata, zgarbiony od trudów i nieszczęść,
Włos mu na głowie zaczynał już siwieć, a ręce żylaste
Dawniej silne już drżeć zaczynały i słabnąć od pracy.
Tak on wyrzekł i gorzkie uczucia rozlały się z duszy
Po tej jego twarzy wychudłej i ogorzałej;
I z tęsknotą i z żalem podniósł do nieba swe oczy
I wyciągnąwszy swe ręce zawołał w duszy zwątpiony:
«Boże, za jakąż mi karę, nie dawszy szczęścia żadnego
Tu na ziemi, odbierasz nadzieję, jedyną pociehę?
O dla czegóż tym smutkiem i strasznem zwątpieniem me serce
Się napełniło? O Ojcze, czyż już do końca żywota
Ma mię ta ciężka niedola uciskać, czy tak ja i zginę?»
Rzekł to, i łzy mu boleści po oczach znękanych spłynęły;
Wstał, lecz oczy miał ciągle ku niebu zwrócone, jak gdyby
Stamtąd czekał pociechy w swym smutku, gdy nagle o jego
Uszy odbił odgłos turkotu kół po kamieniach,
Odgłos końskich kopyt – i mimowolnie w tę stronę
Zwrócił swe oczy. – I oto ulicą nadjeżdża kareta
Czwórką ognistych siwoszów, jak wiatrem ciągniona po drodze.
Furman w liberyi sutej trzaskał z batoga wesoło,
A w karecie poważny się jakiś kołysał jegomość.
Przykre urażenie zrobiła ta scena wesoła na biednym
Mikołaju: gniewem na chwilę serce jego
Zapałało, choć prawdę mówiąc, gniew nie był w naturze
Jego, ni zazdrość. Lecz teraz widząc, jak inni się śmieją,
Jak nadzieja się złota, kwitnąca do nich uśmiecha,
Podczas gdy boleść, zwątpienie i rozpacz, jak mary piekielne
Serce mu krwawią, oburzył się gniewem, że taka nierówność
Może się dziać pod okiem Sprawiedliwego, Ojca!
Ścisnął więc pięście i w oku błysnęło mu dziko i strasznie
I przez zęby zacięte wyrwały się słowa bluźniercze:
«Boże! I ciebież zwą Ojcem i mówią, że kochasz swe dzieci?
Czyż to miłością jest jednych tak suto bogactwem, dostatkiem
Wygradzać, tak gęsto dobrodziejstwami swojemi
Obsypywać, a innych, co przecież też dziećmi są Twemi,
Jako żebraków nędznych w świat puszczać i wzrok im odebrać,
Aby tułając się w nędzy po cudzych śmieciskach służyli
Dumnym – nieludzkim swym braciom za cel pośmiewiska, nie widząc,
Kto się najgrawa nad nimi, ani też ujść mu nie mogąc!
Ojcze, czyż ty miłosierny, czy kochasz, jak ojciec swe dzieci?..»
Takie słowa wyrwały się z ust Mikołaja, gdy nagle
Uczuł, że z tylu ktoś cicho do niego się zbliżył i z lekka
Ręką uderzył go po ramieniu. Aż wzdrygnął się cały,
Gdy mu tok myśli tych grzesznych tak niespodzianie przerwano.
«Nie bluźń, bracie!» – odezwał się z tyłu do niego głos pełen
Świętej ufności ku Bogu, a oraz pełen powagi.
Примітки
В автографі (№ 208) вірш позначувано як «zadanie domowe» та вміщено на с. 59 – 61 вказаного рукопису. Див. також лінгвістичний коментар до поезії «Podanie o przybyciu Eneasza do Italii».
Твір залишився незакінченим. Змістовий потенціал заголовка («Крізь терни до зір») тут не розкрито у всій повноті: автор не підвів сюжет до «зняття» проблемної суперечливої ситуації, яка постає в роздумах бідного робітника Миколи. До того ж, наприкінці наявного в автографі уривка, відсутній характерний для І. Франка графічний знак ( – ), що позначає завершений твір або його структурну частину (пор. автографи попередніх поезій).
Початок незавершеного твору дає підстави говорити про його сюжетну подібність до незакінчених поем «В горю, гризоті і бідності», «Наймит», поеми «Рубач» та однойменного оповідання. Таким чином, поезія є чи не першою за часом появи Франковою розробкою сюжету апокрифічної легенди про мандрівника й ангела.
Публікується вперше, за вказаним автографом.
Слово «wygradzać» у рукопису відчитується невиразно, відновлено за змістом.
Лариса Каневська
Подається за виданням: Франко І.Я. Додаткові томи до зібрання творів у 50-и томах. – К.: Наукова думка, 2008 р., т. 52, с. 317 – 319.