Dwie scenki
Іван Франко
1. Rozmowa w lesie
Ja
Witajcie, ojcze! Cóż to, za leśnego
Was postawiono?
Leśny
Tak, na stare lata.
Ja
Gdzież syn? Wszak on tu za leśnego służył?
Leśny
We Włoszech gdzieś – lokajem u hrabiego.
Ja
I co za szmaty tu dźwigacie? Radło?
Leśny
Ha, płachty! Tom u dziewcząt poodbierał.
Ja
Za dziewczętami jeszcze uganiacie?
Leśny
Nie z dobrej woli. Pańska służba – mus.
Ja
Cóż to za pańska służba, co wymaga
Za dziewczętami biegać?
Leśny
Widać, synu,
Żeś dawno już nie bywał tutaj we wsi,
Rządca dla włościan zamknął las zupełnie, –
Pamiętasz, z dawna bydło tu pasali,
A teraz niema gdzie raz popaść, niema
U biedniejszego czem nakarmić bydła,
A w lesie trawy – widzisz sam, do pasa!
Aż gną się, szemrzą, niby same się
Pod sierpy proszą. Nu, to idą ciągiem
Kobiety, dziewki, do lasu ukradkiem,
Nażnie tę płachtę, ma na cały dzień.
Ja
A tak, rozumiem. No, a wy w tej służbie
Podpatrujecie, płachty odbieracie?
Leśny
Tak. Cóż mam robić? Zabroniono chłopom
Do lasu – ani krokiem, ani okiem!
Ja
A wasza ręka się podnosi – z biednych
Tych płachty zdzierać za burzanu garść?
Leśny
Podnosi się, niebożę! Pańska służba – mus.
Podnosi się ona ręka, tylko serce
Coś kurczy, synu, i we śnie mi czasem
Przysłyszy się ich płacz.
A rządca…
Ja
We dworze siedzi?
Leśny
Nie, nie siedzi. Teraz
On na folwarku za wsią.
Ja
A dwór pusty?
Czy może oczekuje na hrabiego?
Leśny
Nie, nikt nie czeka. Mówią, hrabia chory.
Pisał mi Maksym. Był już trochę zdrowszy
Przeszłego roku? ale jakieś licho
Poniosło go gdzieś tam. Jest takie, mówią…
Miasteczko, gdzie panowie wciąż grywają
W karty, czy w kości. Skorciało hrabiego.
I za godzinę przepucował czysto
Wszystkie pieniądze, nawet bryczkę z końmi.
Był by tam może cały swój majątek
Zostawił, ale dał mu Bóg na szczęście,
Że mu na mózg coś uderzyło. Upadł
Jak trup na miejscu. I już jak martwego
Wynieśli go. Ale mój Maksym żywo
Rzucił się, coś mu zrobił tam po swemu,
Bo służąc przy nim był już obeznany
Z hrabiowską tą chorobą. Nu, tam zaraz
Lekarza… i hrabiego ocucono.
Pisał mi syn, że w jego obecności
Hrabiemu lekarz mówił; «Gdyby nie ten
Hrabiowski sługa, był by panu koniec».
Ja
Pewnie odwdzięczy się synowi hrabia?
Leśny
Gdzie tam odwdzięczyć się! Czy mu to w głowie!
Pisał mi Maksym, że kiedy hrabiemu
To mówił lekarz, hrabia tylko nosem
Pokręcił, potem bąknąi: «No, tak, tak».
Ja
I nie zamierza powracać do domu?
Leśny
Kto go tam wie! Tylko nam przysłał tutaj
Jakąś pomanę. Szliście kolo dwom?
Ja
Toć szedłem.
Leśny
I nie słyszałiście wrzasku?
Ja
Nie, nie słyszałem.
Leśny
No, to pewnie spała.
Ja
Któż ona?
Leśny
Gdyby to ia wiedział, albo
Kto inny! Takie cosić, niby ptak,
A niby ryba, ni żona, ni panna,
I gada, gada wciąż nie po naszemu.
Świerczy jak makolągwa, piszczy, śpiewa
I w dłonie klaszczy, wszędzie biega, skacze,
Wszystkiemu się dziwuje, raz zapłacze,
To znowu śmieje się. Takie to małe,
Wątłe, że zdaje się, wziął byś na jedną
Dłoń, a drugą byś nakrył. Mimo to
Wszędzie jej pełno. Dwór i gumna, sad,
Szpichlerz i karczmę, wszystko to nawiedzi,
Wszystkiem ciekawi się, zaczepi też każdego.
Słowem pomana, a nie Francuzica!
Ja
Któż ona? Cego tutaj przyjechała?
Leśny
Pytaj ty mnie, ja będę pytał ciebie.
Ferwalterowa, co z nią po francusku
Rozmawia, tyle tylko powiedziała:
«A Bóg ją tam zmiarkować może, nie ja!»
Ale do ferwaltera pisał hrabia
I do starosty w mieście, by oględnie
Postępowano z nią, przykrości
Jej żadnych nie robiono, bo jest chora
A chciała by odświeżyć tu swe zdrowie.
Ta gdzie tam chora! Istne żywe srebro!
Powiadam ci – pomana Francuzica!
A zajdź też kiedy – tak, bez ceremonji!
Rozmówisz się z nią – strach, jak lubi gadać!
Dość naszy baby są tumanowate,
A z nimi nawet piąte przez dziesiąte,
Kalecząc słowa, rozmawiać próbuje,
Znakami tu i owdzie dopełniając.
Pójdź! Wiem, że będzie rada, no i tobie
Nie będzie nudno tak, jak w twej chałupie.
Ja
Toć mnie nie nudno tutaj, a z pomaną,
Jakieście ją nazwali, co nam gadać?
Leśny
Przyjdź, przyjdź! A zresztą, ja jej sam o tobie
Powiem, to ani się spodziewasz, jaką
Ci zrobi niespodziankę. Przyjdzie sama
Do ciebie. Jej jak strzeli co do głowy,
To w jeden mig wykonać to gotowa.
Powiadam ci – pomana Francuzica!
2. We dworze
Zobaczyłem ją też – nie w ogródku zielonym
I nie w szumnym salonie, ni w kwietniku czerwonym,
Ni w kompanji pań, panów, ni w brzęku muzyki, –
Śród siepaczy[i] bab usłyszałem jej krzyki.
Koło dworu na gumnie dwaj polowi bawili –
Chłopskie bydło ci właśnie z pańskiej trawy spędzili
I zagnali we dwór, a za nimi w te tropy
Ze wsi zbiegły się baby i dziewki i chłopy.
Krzyk i hałas i szum.
Klną polowi jak wściekli,
Pędzą bydło, żeby je do stajen zawlekli,
Potrącają kobiety, biją w twarz dziewczęta,
A te płaczą, padają i mrużą oczęta.
Wtem jak bomba ze dworu młoda pani wleciała,
W jasnej sukni, w prawicy parasolkę trzymała,
Wiejską modą w dwie kosy mała włosy splecione,
Ale miotła podwórz długiej sukni ogonem.
«Que c’est que ca? Que c’est que ca? Co za gwałt tu stała sie?
Mais pourquoi? Fi, dziewcząt! Czy nie wstyd ci, Panasie?
Mais c’est lache! C’est affreux! Nie trącąjże ich tam!
No, laissez! O mon Dieu! Mais pourquoi? C’est infame!»
Krzycząc, płacząc polowych dzielnie wstrzymywała,
Parasolką ich bijąc od kobiet odpędzała.
A ci, niby te wilki, co od ścierwa ich gonią!
Warczą: «Precz, pani, precz! Co ci troszczyć się o nią?»
«Mais comment? Battre les femmes! Czego płaczą tak one?
Za coż bydło zajęte? Czemu bramy zamknione?
Laissez les! Nie chcę tu słuchać tych płaczów i łez.
Do hrabiego napiszę. Qu’on les laisse! Qu’on les laisse!»
«Ah, quel peuple, o mon Dieu! Mais c’est insupportable!
Et ils souffrent tout cela, ils s’inclinent, pauvres diables!
No, allez! No, allez! Ne baise pas! To mi rzecz!
Laissez les! Bramę tam otwórz im! Puszczaj precz!»
I przystąpił polowy: «Narobiło tam szkody
Bydło ich». – «W gębę bić dziewcząt! Fi, taki młody!
C’est brutal! C’est infame! Nons allons! Pójdę z wami.
Gdzie ta szkoda? Venons! Oglądniemy to sami».
Wtem i mnie zobaczyła. «Qui etes vous? Un etudiant?
Venez donc! Venez donc z nami tam, na ten łan!
Ah, quel peuple! Quel pays! Comprenez vous français?»
I już serce me cale było jej. C’est assez.
Примітки
Вперше опубліковано в журн.: Kłosy ukraińskie. – 1914. – № 3/4. – 29 квітня (12 травня). – С. 13 – 14, за підп.: Ivan Franko, Обидві поезії є автоперекладами українських віршів І. Франка «X. Розмова в лісі» та «XI. Я побачив її – не в зеленім садку…» циклу «Спомини», що увійшов до збірки «Із днів журби», 1900 р. (див. 3,26 – 31). Автопереклад здійснено 20 квітня 1914 р.
«Kłosy ukraińskie» – польськомовний художньо-етнографічний журнал, виходив у Києві протягом 1914 – 1916 рр.
Микола Легкий
Подається за виданням: Франко І.Я. Додаткові томи до зібрання творів у 50-и томах. – К.: Наукова думка, 2008 р., т. 52, с. 196 – 202.